Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze

Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze - John Gimlette Literatura podróżnicza? No nie do końca. Ta książka jest bardziej esejem historycznym niż opisem podróży. Stąd też mój dość mały zawód, bo tego się nie spodziewałem. Ale po kolei. John Gimlette zabiera nas w podróż śladami swojego pradziadka Eliota Curwena, będącego połączeniem misjonarza, filantropa i badacza. I serwuje nam bardzo dużo opisów podróży jego członka rodziny. Jak dla mnie ilość ich jest aż niestrawna. W książce mamy również mnóstwo historycznych szczegółów dotyczących Nowej Funlandii i Labradoru. Ponownie jest ich za dużo, przynajmniej dla zupełnego laika jakim ja jestem. Przez prawie całą książkę byłem nimi bombardowany, aż po skończonej lekturze odetchnąłem z ulgą, że to już po wszystkim. Ale nie mogę odmalowywać wszystkiego w ponurych barwach, bo byłoby to mocno niesprawiedliwie. Autor zręcznie prowadzi nas po Nowej Funlandii i przybliża nam sylwetki ludzi, którzy zdecydowali się prowadzić życie w tych nieprzyjaznych warunkach. I dowiadujemy się bardzo wiele o tytułowych rybach. Rybach, bo większość życia mieszkańców jest nimi związane. Dla obywatela Nowej Funlandii liczył się tylko dorsz. Nic innego nie było ważne. Doskonałym przykładem tego przytoczonym przez autora było to, że jedynym wkładem Nowej Funlandii w Wystawę Światową w 1851 roku była flaszka oleju z wątroby dorsza. Niestety teraz po wielkich przemianach tej ryby już prawie nie ma. Mieszkańcy byli przyzwyczajeni od samego początku do radzenia sobie samemu i zwalczania przeciwności losu. Zniszczony dom przez kataklizm - szli do lasu i stawiali sobie nowy. Proste. Taka postawa i dzieje historii wykształciły w nich poczucie odrębności i swoistą dumę z tego, że są Nowofunladczykami. Oraz specyficzne poczucie humoru. W Saint John's, mieście wielokrotnie dręczonym przez pożary, ludzie żartowali sobie, że zaczynają się denerwować dopiero, gdy przez dłuższy czas nie widzą ognia. Mają też swoje podejście do religii. Chodzenie do kościoła to po prostu jakieś inne zajęcie na niedzielę, oderwanie od codzienności. Gimlette pisze na różne tematy i porusza wiele problemów. I przez to czytamy o działalności misjonarzy morawskich, alkoholiźmie, zagładzie Beothuków, bezrobociu, czy aferze pedofilskiej. Mimo wszystko, po skończonej lekturze, stwierdzam, że wezmę przykład z odkrywców Nowej Funlandii - Wikingów. Po nieudanej próbie kolonizacji uciekli stamtąd czym prędzej i nie wrócili. Ja zrobię podobnie i nie wrócę do lektur o tym zakątku świata.